Dzisiaj chciałam zamieścić zupełnie inny artykuł. O pieniądzach, związkach i uzależnieniu. Zamiast tego, wczoraj wpadła mi w ręce książka Beaty Pawlikowskiej pt.”W dżungli samotności” i zaczytałam się do tego stopnia, że pomyślałam sobie „ to co ona pisze jest ważniejsze od tego co będzie dalej. Ona pisze o fundamencie i to na nim właśnie ma powstać ten blog”. Z jednej strony zachwyca, z drugiej bezpardonowo obnaża uczucia jakie miotają ludźmi w rozterce, w dołku, w dziwnym momencie w życiu. Pisze ona o tak ważnym (co ja gadam do cholery) najważniejszym elemencie naszego życia, o naszym „JA”.
Gdy przeczytałam historię Agaty opisanej przez Pawlikowską, od razu mi ulżyło, bo to był taki schemat prawie wypisz wymaluj Mr. Biga i mój. Okropność, nie doszliśmy, aż do takiego stanu paranoi ale było blisko, gdybym nie odeszła skończyła bym tak jak Gunia marząc o Bahamach.
Zgadzam się z Pawlikowską, że będąc dziećmi jesteśmy tresowani do tego, żeby być dla innych, spełniać innych oczekiwania i najgorsze jest to, że naprawdę (przynajmniej w mojej głowie) i wielokrotnie się łapałam na tym, że jak komuś coś przyniosę, pomogę to może będzie oznaczało że nie jestem taka zła i okropna. Dystans do świata do ludzi to najlepsza nagroda jaką można sobie samej zafundować. Nie można ciągle myśleć co inni, jak inni, a gdyby inni. No i co z tego, że inni?? Ja, ja, ja. Bynajmniej nie należy mylić ja, ja, ja z egoizmem i egocentryzmem (chociaż trochę na pewno jest w ”ja” jednego i drugiego).
Miałam kiedyś przyjaciółkę, która miała w sobie wiele uroku i ludzie chętnie przebywali w jej towarzystwie pomimo, że niczego wielkiego nie osiągnęła i zbyt wielu pieniędzy nie miała. Ale była szczęśliwa sama ze sobą i obdarowywała tym szczęściem innych. (jeżeli czytający chce się dowiedzieć dlaczego skoro, taka fantastyczna to jednak jest byłą przyjaciółką odpowiedź brzmi następująco: uważała, że jest świetna ale nie potrafiła przyznać się do błędu, co często prowadziło do posługiwania się imionami i nazwiskami innych by ukryć swoje mankamenty. Gdy doszły mnie słuchy, iż moja przyjaciółka zamiast przyznać się mężowi, że wydała jego pensję na pierdoły, powiedziała, że mi je pożyczyła, a on zadzwonił do mnie bym natychmiast zwróciła im pieniądze…sami rozumiecie. Czasami miarka się przebiera… ). Nie mniej jednak pomimo, że ja się odsunęłam Beata nadal prowadzi cudowne społecznie życie wśród ludzi, którzy ją uwielbiają i akceptują taką jaka jest. Przebywanie w jej towarzystwie było zawsze cudowne i miłe: tu komplemencik, teraz porozmawiamy o Tobie a teraz o mnie, a tu masz rację a tu się trochę nie zgadzam, a tym się nie przejmuj ja też tak miałam, zrobiłam, wkurzyłam, spieprzyłam itd. Itd. No czyż nie brzmi cudownie? Do tego błyskotliwa i zabawna. Świat jej się kręcił wokół niej i ludzi, którzy ją akceptowali taką jak jest.
Bo to jacy jesteśmy powinno nam sprawiać radość. Pawlikowska pisze o strefie strachu, o pogubieniu się o agresywności wynikającej z braku pewności siebie i braku poczucia własne wartości. Żeby sprawdzić czy ma się kłopot z samo akceptacją proponuje ona zrobienie testu, gdzie maksymalna liczba punktów do zdobycia to 770. Ja miałam 550 a im bliżej do 770 tym gorzej. Uświadomiłam sobie, że i tak nieźle, bo jeszcze rok temu po rozstaniu miałam bym pewnie 790 chociaż to nie możliwe. Zakreśliłabym gdzieś podwójne tak lub dodała jeszcze ze dwa pytania o tym jaka to jestem fatalna. Uświadomienie sobie w którym miejscu życia jestem spowodowało, uczucie lekkości. Jakby nagle spadła mi wielka kula która przyczepiona była do moich myśli, do moich rąk, do mojego serca.
Podczas mojego związku zapomniałam o tym kim jestem i dlaczego jestem i co chcę i gdzie chcę. Liczył się tylko on i my… Ja? Kto to był ja? Jakież to było złe, jakie destrukcyjne!! Dzisiaj czuję się (pomimo 550 punktów) dobrze sama ze sobą i odbudowuję to co gdzieś na łamach wielu miesięcy potraciłam, pogubiłam. Nikogo nie atakuję, bo już nie muszę się bronić i obawiać, że mi zrobi krzywdę: słowem, gestem, miną. Jeżeli komuś się nie spodobam, ktoś mnie nie polubi, obgada za plecami to trudno, nie jestem idealna i nie jestem dla wszystkich. Dopóki sama siebie lubię dopóty czuję się szczęśliwa „tu i teraz”. Tego szczęścia życzę wszystkim czytelnikom, bo kto jak nie my sami powinniśmy kochać się najbardziej, być z siebie dumni, pogłaskać się po głowie od czasu do czasu. No kto to zrobi za nas?
Wasza K.
p.s. książkę szczerze polecam jest świetna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz