czwartek, 29 lipca 2010

związek PLN

Ostatnio będąc na imprezie urodzinowej mojej przyjaciółki, spotkałam wiele par, których nie widziałam od dawna. Pierwsza para ona: z bogatego domu prowadzi firmę ojca, on początkujący lekarz. Druga para: ona pracuje w dziale marketingu on szuka od pół roku pracy i głównie powoli zaczyna opowiadać o fascynacji siłownią (kupili nowy samochód). Trzecia para małżeństwo: ona bogata z domu on stara się dołożyć swoje cegiełki i nie można mu odmówić determinacji w dążeniu do celu, także jednak nie można nie zwrócić uwagi, że to co posiadają w wieku 30 lat jest efektem głównie majątku jej rodziców.

Ogólnie wszyscy panowie uroczy, zabawni, przystojni są utrzymywani przez swoje panie, lub funkcjonują lepiej dzięki nim, niż byliby bez nich. Obserwując te pary widziałam oddane męskie oczy, czułe dotknięcia, muśnięcia, całusy i słodkie przekomarzanie się. Odniosłam wrażenie, jakby nie było lepszego afrodyzjaku, niż zarabiająca więcej żona, dziewczyna, narzeczona? Czy sex, kasa i władza nie są tylko determinantami kobiet ale także i mężczyzn? Może to takie cechy, które ogólnie powinien posiadać człowiek niezależnie od płci? A jeszcze niedawno pokutowało przeświadczenie, że mężczyzna w takim związku czuje się źle, zdominowany bez możliwości wykazania się swoim instynktem łowczego. Może jednak kwestia jest raczej otoczenia a nie instynktów? Bo gdy panowie w grupie, w której się bawią, żyją i funkcjonują mają podobnie, to nawet przez głowę im nie przejdzie myśl, że może jakieś struktury zostają właśnie zachwiane?

Od razu sobie zaczęłam przypominać i analizować mój związek z Mr. Bigiem. Na początku była dysproporcja w pensji, wychowania, wykształcenia. U mnie w rodzinie nie było mowy by studiów i to najlepszych nie skończyć podczas gdy u Mr. Biga był on pierwszą osobą w swojej rodzinie z wyższym wykształceniem. Wiele rzeczy mu imponowało, bo były nowe, choć dla mnie codzienne dla niego odkrywcze. Uczył się każdego dnia czegoś nowego. Mi sprawiało radość, że on chce poznawać nowe smaki, miejsca, inny punkt widzenia, a mu sprawiało radość, że każdy dzień był swojego rodzaju niespodzianką.

Już po rozstaniu spotykaliśmy się co jakiś czas na kawę lub kolację, żeby … w sumie nie wiem po co, bo ani sexu nie było ani relaksu...Tak czy inaczej na jednej z takich kolacji poruszyliśmy temat tego jak wyobrażamy sobie nasze przyszłe życie. Ja miałam raczej wizje odbudowy siebie i wejścia w nowy związek. Najpierw pogodzenie się z jego niewiernością, później uporanie się z własnymi demonami, tak aby na końcu nowy związek nie oberwał z powodu nieodpowiedniego człowieka w moim życiu. Mr. Big uznał, że związek nie jest dla niego bo: „mu się nie kalkuluje” (tu pewnie panowie się uśmiechną pod nosem, a kobiety pomyślą co za dupek).”Ale jak to?? Przecież.. tyle się pozmieniało w Twoim życiu w tej kwestii?” zapytałam (ŹDZIWIONA). No tak – odpowiedział, ale „DOSTAŁEM ZA MAŁO”!!! Hmm gdybym nie pracowała, lub w którymkolwiek momencie żerowała na mężczyźnie, którego kochałam to pewnie dotarłby do mnie sens tej WYPOWIEDZI. No pewnie dotarło by do mnie, że może za dużo brałam za mało dawałam, za… ?? WHAT??

Prawda była taka, że gdy się poznaliśmy to ja zarabiałam więcej, płaciłam za mieszkanie itp. Przy mnie Mr. Big zaczął zarabiać czterokrotnie więcej, szukał okazji, odnalazł w sobie pokłady niesamowitej ambicji i nagle… zmieniła mu się perspektywa myślenia! Przestałam być potrzebna a wokół czyhało tyle pokus, tyle ludzi i kobiet głównie, które nie znały starego Mr.Biga zagubiona, uczącego się i przechodzącego kolejne etapy od tshirtu do koszuli, od koszuli do marynarki od marynarki do haha nie do garnituru nie doszliśmy.:) Nagle stał się atrakcyjnym mężczyzną na stanowisku z przyjemną pensją, nowe sportowe auto w garażu… A miłość i zafascynowanie przeszło jak ręką odjął.

Po tej imprezie u mojej przyjaciółki zaczęłam się zastanawiać na ile pieniądze jednak determinują nasze przywiązanie? Wokół jest nie tylko wiele związków, w których mężczyźni zarabiają mniej od kobiet, ale jest zdecydowanie więcej, gdzie to mężczyźni głównie utrzymują dom, rodzinę i im stają się bogatsi tym mniej przywiązani, mniej zainteresowani tym co w środku a bardziej tym co na zewnątrz. Może jednak nowe przysłowie : „prawdziwego mężczyznę poznaje się w bogactwie”? Wiedziony wieloma pokusami będzie świadomie wybierał co chce i kogo chce i jak chce. Czy chce być kochanym za to że jest czy za to że ma, czy chce się bawić powierzchownie czy zbudować relację, w której mówi się co piąte zdanie i nie trzeba tłumaczyć każdego po kolei?

Z drugiej strony, mówi się, że mężczyzna powinien być „łowcą” a kobieta powinna „dbać o domowe ognisko” i że zachwianie tych proporcji powoduje, obniżenie się poczucia własnej wartości u mężczyzny. Obserwując te pary pomyślałam sobie, że w końcu lekarz przestanie być mało zarabiającym i stanie się pełno zarabiającym, że w końcu bezrobotny stanie się robotnym jako, że jest błyskotliwym mądrym facetem i jakoś nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ta słodka bańka może pęknąć. A może taką mam wizję z powodu usłyszanego od Mr. Biga zdania „związek się nie kalkuluje i za mało dostałem”? Może jednak jeden Mr. Big nie może być wyznacznikiem tego co się wydarzy u innych, i przykładanie jego łatki do tych facetów jest bardzo niesprawiedliwe? Czas pokaże…

A może kwestia samych pieniędzy nie jest wcale taka istotna? Może to bardziej jednak efekt samopoczucia tych kobiet. Zarabiają więcej, są pewne siebie, stanowcze i niezależne od partnerów, tym samym oni nie czują a. obowiązku, b. odpowiedzialności, c. muszą się starać bo w ich własnym mniemaniu nie mają wszystkich atutów prawdziwego mężczyzny? Pieniądze same w sobie prócz tego co można za nie kupić nie przedstawiają wartości innej niż tylko rzeczy. Nie determinują Twojej inteligencji, oczytania, poczucia humoru itd. Natomiast na pewno dodają pewności siebie i pewności przyszłości, poczucia bezpieczeństwa. Dla kobiety poczucie bezpieczeństwa jest bardzo ważne, a w momencie gdy może je sobie sama zapewnić dodatkowo kontrolując w jakim stopniu i co jej grozi, jest dla naszego samopoczucia zbawienne. Nie jest wówczas zależna od faceta, nie wisi mu na ramieniu, nie prosi, nie oczekuje i nie wymaga a życie staje się jedną wielką przyjemną niespodzianką.

środa, 28 lipca 2010

" w dżungli samotności" Beaty Pawlikowskiej

Dzisiaj chciałam zamieścić zupełnie inny artykuł. O pieniądzach, związkach i uzależnieniu. Zamiast tego, wczoraj wpadła mi w ręce książka Beaty Pawlikowskiej pt.”W dżungli samotności” i zaczytałam się do tego stopnia, że pomyślałam sobie „ to co ona pisze jest ważniejsze od tego co będzie dalej. Ona pisze o fundamencie i to na nim właśnie ma powstać ten blog”. Z jednej strony zachwyca, z drugiej bezpardonowo obnaża uczucia jakie miotają ludźmi w rozterce, w dołku, w dziwnym momencie w życiu. Pisze ona o tak ważnym (co ja gadam do cholery) najważniejszym elemencie naszego życia, o naszym „JA”.

Gdy przeczytałam historię Agaty opisanej przez Pawlikowską, od razu mi ulżyło, bo to był taki schemat prawie wypisz wymaluj Mr. Biga i mój. Okropność, nie doszliśmy, aż do takiego stanu paranoi ale było blisko, gdybym nie odeszła skończyła bym tak jak Gunia marząc o Bahamach.

Zgadzam się z Pawlikowską, że będąc dziećmi jesteśmy tresowani do tego, żeby być dla innych, spełniać innych oczekiwania i najgorsze jest to, że naprawdę (przynajmniej w mojej głowie) i wielokrotnie się łapałam na tym, że jak komuś coś przyniosę, pomogę to może będzie oznaczało że nie jestem taka zła i okropna. Dystans do świata do ludzi to najlepsza nagroda jaką można sobie samej zafundować. Nie można ciągle myśleć co inni, jak inni, a gdyby inni. No i co z tego, że inni?? Ja, ja, ja. Bynajmniej nie należy mylić ja, ja, ja z egoizmem i egocentryzmem (chociaż trochę na pewno jest w ”ja” jednego i drugiego).

Miałam kiedyś przyjaciółkę, która miała w sobie wiele uroku i ludzie chętnie przebywali w jej towarzystwie pomimo, że niczego wielkiego nie osiągnęła i zbyt wielu pieniędzy nie miała. Ale była szczęśliwa sama ze sobą i obdarowywała tym szczęściem innych. (jeżeli czytający chce się dowiedzieć dlaczego skoro, taka fantastyczna to jednak jest byłą przyjaciółką odpowiedź brzmi następująco: uważała, że jest świetna ale nie potrafiła przyznać się do błędu, co często prowadziło do posługiwania się imionami i nazwiskami innych by ukryć swoje mankamenty. Gdy doszły mnie słuchy, iż moja przyjaciółka zamiast przyznać się mężowi, że wydała jego pensję na pierdoły, powiedziała, że mi je pożyczyła, a on zadzwonił do mnie bym natychmiast zwróciła im pieniądze…sami rozumiecie. Czasami miarka się przebiera… ). Nie mniej jednak pomimo, że ja się odsunęłam Beata nadal prowadzi cudowne społecznie życie wśród ludzi, którzy ją uwielbiają i akceptują taką jaka jest. Przebywanie w jej towarzystwie było zawsze cudowne i miłe: tu komplemencik, teraz porozmawiamy o Tobie a teraz o mnie, a tu masz rację a tu się trochę nie zgadzam, a tym się nie przejmuj ja też tak miałam, zrobiłam, wkurzyłam, spieprzyłam itd. Itd. No czyż nie brzmi cudownie? Do tego błyskotliwa i zabawna. Świat jej się kręcił wokół niej i ludzi, którzy ją akceptowali taką jak jest.

Bo to jacy jesteśmy powinno nam sprawiać radość. Pawlikowska pisze o strefie strachu, o pogubieniu się o agresywności wynikającej z braku pewności siebie i braku poczucia własne wartości. Żeby sprawdzić czy ma się kłopot z samo akceptacją proponuje ona zrobienie testu, gdzie maksymalna liczba punktów do zdobycia to 770. Ja miałam 550 a im bliżej do 770 tym gorzej. Uświadomiłam sobie, że i tak nieźle, bo jeszcze rok temu po rozstaniu miałam bym pewnie 790 chociaż to nie możliwe. Zakreśliłabym gdzieś podwójne tak lub dodała jeszcze ze dwa pytania o tym jaka to jestem fatalna. Uświadomienie sobie w którym miejscu życia jestem spowodowało, uczucie lekkości. Jakby nagle spadła mi wielka kula która przyczepiona była do moich myśli, do moich rąk, do mojego serca.

Podczas mojego związku zapomniałam o tym kim jestem i dlaczego jestem i co chcę i gdzie chcę. Liczył się tylko on i my… Ja? Kto to był ja? Jakież to było złe, jakie destrukcyjne!! Dzisiaj czuję się (pomimo 550 punktów) dobrze sama ze sobą i odbudowuję to co gdzieś na łamach wielu miesięcy potraciłam, pogubiłam. Nikogo nie atakuję, bo już nie muszę się bronić i obawiać, że mi zrobi krzywdę: słowem, gestem, miną. Jeżeli komuś się nie spodobam, ktoś mnie nie polubi, obgada za plecami to trudno, nie jestem idealna i nie jestem dla wszystkich. Dopóki sama siebie lubię dopóty czuję się szczęśliwa „tu i teraz”. Tego szczęścia życzę wszystkim czytelnikom, bo kto jak nie my sami powinniśmy kochać się najbardziej, być z siebie dumni, pogłaskać się po głowie od czasu do czasu. No kto to zrobi za nas?

Wasza K.

p.s. książkę szczerze polecam jest świetna.

sobota, 24 lipca 2010

Gdy człowiek staje się niewolnikiem własnej miłości.

Gdy się kogoś kocha trzeba pozwolić mu odejść. Kłębi się tysiące myśli ale powstaje jedna konkluzja. Jeżeli kocham to dlatego, że on taki jest też. Odchodzący. Pragnący czegoś innego nowego. Jeżeli się kogoś kocha, choć to boli trzeba sobie uświadomić, że druga strona nie kocha a przynajmniej - nie tak lub wcale, lub tylko siebie. Niezależnie od powyższego nasza miłość nie może być wyznacznikiem tego co dobre lub złe, tego co prawidłowe lub fałszywe. Jak ktoś inny powinien się zachowywać. Przegrywamy w miłości bo zapominamy o sobie. Zatracamy w drugim człowieku. To bywa łatwiejsze.

Nie można być niewolnikiem własnego uczucia. Odrzucenie boli nie tylko z powodu nasilającej się tęsknoty, ale przede wszystkim z powodu zranionego ego. Świadomość straty i próba odpowiedzi na pytanie „co się takiego stało?” potrafi zabić, zrujnować życie. Siłę znajduje się w humanitaryźmie. Pozwól odejść najpierw jemu/jej i pomyśl sobie, że wyświadczasz mu/jej przysługę. Twoje miłosierdzie pozwala na to, że będzie szczęśliwy z kimś innym. Bądź niczym bohaterka filmu, która widzi jak jej ukochany odchodzi a ona musi się na to zgodzić. Wokół wszyscy współczują tej opuszczonej, ale też wiedzą, że tak musiało być, tak jest prawidłowo. Skoro się tak wydarzyło to znaczy, że ta wersja wydarzeń jest lepsza. Po napisach the end, każdy może dopisać swoje dalsze losy bohaterom. Tylko od nas zależy, czy pozwolimy żeby bohaterka siedziała do końca życia na huśtawce i bujając się wspominała co jej się przydarzyło czy też bohaterka postawi swoje życie na nogi i szybko zapomni o tym co się wydarzyło by nadal podążać za marzeniami. Po napisach końcowych pojawia się fragment o dalszych losach „ona szczęśliwie i z sukcesem ułożyła swoje życie, zupełnie o nim zapomniała i tylko czasami wracała wspomnieniami do czasu gdy wydawało się jej, że szczęśliwsza już nie może być. Uśmiechając się do siebie wiedziała, że dopiero teraz poznała prawdziwe szczęście”. „On zakończył swój kolejny związek i nadal skupiony jest głównie na sobie”.

Rozpływanie się w rozpaczy gdy ból rozrywa serce jest nieodłączną częścią rozstania z powodu zdrady lub decyzji jednej strony (bo się np. „męczy”). Wówczas powinna nadejść refleksja „to już nie jest NASZE życie, tylko moje. Jestem w swoim życiu znowu sam/sama ale to nie jego wina, jeżeli je sobie zapaskudzę ani nie jego zasługa jeżeli tym razem okaże się być pasmem sukcesów. Biorę życie w swoje ręce i pędzę.”

Strata boli, złe doświadczenia bolą - najważniejsze są jednak:

1. Spokój

2. Cierpliwość

3. Świadomość, że to się zdarza

4. Cierpliwość

5. Świadomość czyja to jest strata

6. Nie oglądanie się za siebie

7. Cierpliwość

8. Odbudowanie przyjaźni jeżeli gdzieś się je potraciło.

Ostatnio rozmawiałam z kolegą, który ma dzisiaj 40 lata i przeżył swoją wielką siedmioletnią miłość. Ona ostatecznie odeszła, nie zachowywała się fair względem Marcina. Zdradzała go, przestała szanować jak partnera a zaczęła traktować jak skarbonkę. Na pytanie o nowy związek (poznał dziewczynę o 10 lat młodszą) stwierdził,: „W moim życiu nie ma już miejsca na miłość. Kocha się tylko raz, ja już swoją miłość miałem. Nowa dziewczyna jest dobra, nie pije nie pali, nie przeklina, przejmuje hotel po rodzicach rozumiesz? –A motyle?- spytałam. „na motyle nie ma już miejsca, bo ona nie jest nią, a motyle tylko z nią”. Szczerze powiedziawszy to co powiedział, tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to co się wydarzy w naszym życiu zależy tylko i wyłącznie od nas, lub też od szans jakie udaje nam się łapać w locie. Marcin nie potrafi się otworzyć a może raczej nie chce? Może są dwie przyczyny: 1.) raz się już sparzył a po 2.) nadal kocha tamtą, bo ze swojego cierpienia zrobił mały ołtarzyk we własnym umyśle i sercu. A może jedno i drugie? Nie zamierzam oceniać czy to dobrze czy źle, ja jednak chyba wciąż wolę myśleć, że pomimo rozstania znajdę człowieka, którym tworzenie trzeciego świata (połączenie pewnych części świata mojego i jego) stanie się niezłą zabawą.

Zawód im wcześniej przeżyty tym chyba łatwiejszy do przełknięcia. Im jesteśmy starsi tym mniejszą mamy chłonność negatywnych zjawisk jakie pojawiają się w naszym życiu. Jak gąbka, która zbyt nasiąknięta staje się ciężka i przeszkadza. Gdy czujesz, że tak się właśnie stało w twoim życiu? Zresetuj je. Stań wyrznij gąbkę, spuść powietrze i zastanów się jaki obrać kierunek. Nie bój się zmieniać swojego życia i tak wiele się już zmieniło.

krótko o autorce

Ten blog poświęcony będzie temu co ważne i nieważne. Temu co targa naszymi myślami, uczuciami, snami. Wtedy kiedy śmiejesz się do rozpuku i wówczas gdy łzy stają się motywem przewodnim kilku następujących po sobie dni. Wtedy także gdy zasypiasz w objęciach ukochanej osoby i wówczas gdy spać nie możesz bo niepokój odbiera Ci chęć do czegokolwiek, a sen wydaje się być niemożliwy. Wtedy gdy waga spada i wtedy gdy d… rośnie a Ty wciąż chciałaby, chciałbyś wyglądać jak modelka. Każdy z nas bo i kobieta i mężczyzna patrzą na życie nie tylko z determinacją płci ale przede wszystkim swoich indywidualnych cech.

Ja jestem kobietą, która trochę życia ma za sobą i trochę ma przed sobą, która życie kocha i pragnie by każdy dzień miał jakość a nie był głównie pędem za rzeczami, reklamami. Kobietą, która przeżyła wielką miłość, ją straciła i odbudowywała swoje życie na nowo. Kobietą, która lubi własne towarzystwo i swoich przyjaciół, lubi słuchać o tym co myślą, jak patrzą na wiele spraw nie tylko tych sercowych ale także egzystencjalnych i zupełnie pragmatycznych. Ceni sobie swoją przestrzeń i stara się nie naruszać przestrzeni innych. Kobietą, która lubi dobre wino, która zna smak luksusu i smak biedy, smak sukcesu i porażki, smaki różne zna… i cieszy się J

Będę tu zadawać pytania i przedstawiać punkt widzenia różnych osób, które spotkałam i spotykam wciąż na swojej drodze. Postaram się nie oceniać a gdy jednak się nie uda to uzasadnić dlaczego moja ocena jest taka a nie inna. Pomimo zamiłowania do polemizowania i roztrząsania czasami, tzw. rozdrabnianie G… na atomy, tu zamierzam się ograniczyć i raczej skupić na roli narratora. Będzie czasami niesprawiedliwie i tendencyjnie, bowiem na przestrzeni lat z przyjaciółkami stworzyłyśmy wiele teorii na temat mężczyzn. Za co z góry przepraszam, bo choć nie lubię generalizować na pewno się to wydarzy. Ci co będą szukać tutaj logiki i konsekwencji myślenia, bardzo się rozczarują, bo jako kobieta wykazuję się determinacją w tych kwestiach tylko w wyjątkowych sytuacjach i w pracy.

Blog otrzymał nazwę sex and the city, bo postać Carrie Bradshow jest mi bliska o tyle, że kocham buty, modę i pisanie sprawia mi wielką przyjemność, ponieważ także mam mojego Mr. Big’a oraz mieszkanie choć małe to lubię je bardzo. Różnic jest więcej… wielkie miasto opuściłam na rzecz Trójmiejskiej bryzy i wolnego czasu, do Mr. Biga nie wróciłabym, a sexu nie traktuję z taką lekkością bytu gdyż wciąż jest dla mnie efektem więzi i pożądania kobiety i mężczyzny a nie tylko pożądania. Tak jak C.B. nie zgadzam się jednak na pisane dla kobiet porady typu: „co zrobić żeby Cię zauważył” lub „jak nakładać maseczkę na twarz czy okrężnymi ruchami bardziej w lewym kierunku czy prawym”.

Podsumowując: mam nadzieję, że gdy trafi tu kobieta, poczuje się lepiej, będzie silna i wzrośnie jej poczucie wartości; gdy trafi tu mężczyzna może jednak spróbuje zrozumieć punkt widzenia kobiet, lub podzieli się swoim byśmy/ bym ja mogły nabrać innej perspektywy.

K.

p.s. Choć czasami może nie będzie to widoczne, kocham mężczyzn i wbrew pozorom nie jestem ich wrogiem a krytyczną wielbicielką.